Czy świadomość ludzi w branży, zajmujących się sprzedażą i czymś szumnie nazywanym marketingiem jest na prawdę aż tak mała? Czy po prostu mam takie niefortunne szczęście w nieszczęściu w natykaniu się na przykłady klepania się po głowie i głoszenia „Kali dobra, Kali wiedzieć co to juzabititi”. Wybaczcie mi wisielczy ton tej wypowiedzi, ale coraz częściej uświadamiam sobie fakt, że większość tzw. specjalistów ma tak naprawdę zerowe pojęcie o tym, co mówi (pisze).
Że tak pozwolę sobie przytoczyć cytat z serwisu interaktywnie.com tyczący się projektu Dan-Wood:
Wnioski z benchmarkingu i rozmów z klientem plus wprowadzenie przydatnych funkcjonalności i przemyślana architektura informacji, pozwoliły na realizację dobrego, skutecznego medium komunikacji z klientami i partnerami
Serwis pozostawię bez komentarza – nie ma się zupełnie czym tam poszczycić… ale nawijanie makaronu na uszy przez osobę z Infinity Group jest po prostu dowodem na to, że nie wie ona zupełnie o czym mówi.
Inny przykład z życia wzięty to sytuacja, kiedy produkt jest proponowany Klientom, zachwalany przez sprzedawców i wtykany niemalże im na każdym kroku, a gdy się zapyta kilka osób (odpowiedzialnych za sprzedaż) czy mogą coś o nim powiedzieć, to odpowiada tylko echo trawienia śniadania w moim żołądku…
Nie wspomnę o sytuacji, gdy rozmawia się o procesach powstawania projektów internetowych, a ktoś mądry przychodzi z dead-linem na wczoraj. Po prostu ręce opadają… Codziennie czuję się jak na poligonie. Każdy chce postrzelać, tylko nikt z tych osób nie zdaje sobie sprawy, że trzyma broń odwrotnie przytykając sobie lufę do czoła. Ot realia codzienności i wypowiedzi tzw. fachowców.